niedziela, 20 listopada 2016

October Tide - Winged Waltz (2016)


 Nigdy nie było mi po drodze z doom metalem, zwłaszcza jeśli był on mieszany z deathem. Jedynym chlubnym przypadkiem w tym wszystkim jest Asphyx, który nieco na dłużej mnie przykuł do swoich albumów. I w przeciwieństwie do ekipy z Holandii, October Tide tego nie robi. To znaczy: nie przykuwa do swojego albumu na dłużej. Nie wiem czy jest to efekt tego, ze jestem wybredny, czy wpływ na to mna co innego.

 Zacznijmy może od początku. Winged Waltz zaczyna się bardzo przyjemnym w odbiorze Swarm i ta przyjemność kończy się wraz z trzecim trackiem pod tytułem Reckless Abandon. Później album drastycznie traci na dynamice i jest trochę nudno. Zdarzają się czasami szybsze momenty, ale są rzadkie i rozmywają się w tej powolnej i lepkiej atmosferze. Wiem, że nie ma co oczekiwać blastów od doomowej kapeli, jednak miałem nadzieję na takie momenty jak chociażby na albumie Rain Without End, gdzie proporcje muzycznej dynamiki przez cały album są zachowane idealnie.

 Jednak żeby nie było, że wciąż się czepiam, to trzeba pochwalić chłopaków, za dobrą, rzemieślniczą wręcz robotę jeśli chodzi o ten album. Nie ma tu źle skonstruowanych utworów, jakość produkcji też jest jak najbardziej w porządku, co według mnie jest atutem w przypadku muzyki, jaką tworzy October Tide. Jednak - jak wcześniej wspominałem - album wytraca całą "miodność" już na początku i ma się wrażenie, że przesłuchało się dwóch różnych wydawnictw.

Ocena: 6.5/10
Wyróżniają się: Swarm, Sleepless Sun, Reckless Abandon

October Tide - Winged Waltz 
Rok: 2016
Wydawca: Agonia Records
Tracklista: 
1. Swarm
2. Sleepless Sun
3. Reckless Abandon
4. A Question Ignite
5. Nursed by the Cold
6. Lost in Rapture
7. Perilous
8. Coffins of November

środa, 6 lipca 2016

Ragnarok - Psychopathology (2016)


Do niektórych albumów trzeba dojrzeć. Niektóre po kilkukrotnym przemieleniu zyskują na wartości, inne zaś przeciwnie. Do Psychopathology dojrzewałem dobry miesiąc, bo z braku PC nie mogłem niczego na temat tego albumu napisać. Na "szczęście" jednak mogłem go posłuchać.

Na pierwszy "rzut ucha" nie mogłem się dosłuchać niczego złego, ale miernota, którą zacząłem dostrzegać po jakimś czasie doskwierała. Od czego zacząć? Może od wokalu. Pan Jontho, który od początku siedział przy garach, objął rolę gardłowego. Bycie wszechstronnym w zespole nie jest niczym złym, ba - dzięki temu nie jest się uzależnionym od innych, ale nie można być dobrym we wszystkim. W tym przypadku wokal jest poprawny. Jednostajny i płaski, ale nie męczy uszu różnicami, które czasami wynikają ze zmęczenia, albo z chęci dziwnych eksperymentów.

Poza wokalem da się odczuć klepane na jedno kopyto riffy. Sporo kawałków jest naprawdę podobnych do siebie (poza wyjątkami, o których powiem później) i niektóre cierpią na sztuczne przedłużanie. Ten album zyskałby wiele, gdyby po prostu uciąć niepotrzebne powtórzenia i skrócić czas trwania do 35-40 minut.

W ramach filozofii "najpierw opieprz, potem wazelina", opowiem teraz o czymś co mi się podobało. Brzmieniowo album wypada dobrze, nie ma się do czego przypieprzyć. Niektóre utwory serio wwiercają się w mózg i wzbijają na wyżyny (dla przykładu My Creator ze swoim klimatycznym intrem i melodiami), co pozwala mi stwierdzić, że po prostu mogło zabraknąć czasu na napisanie naprawdę dobrego materiału. Niestety tych kilka perełek to trochę za mało, aby uratować całokształt Psychopathology.

Niestety chłopaki się nie popisały, a szkoda, bo to mogłoby być naprawdę solidne wydawnictwo.

Ocena: 5/10
Wyróżniają się: My Creator, Blood, Heretic 

Ragnarok - Psychopathology
Rok:
2016
Wydawca: Agonia Records
Tracklista:
1. Dominance & Submission 
2. I Hate
3. Psychopathology 
4. My Creator 
5. Infernal Majesty
6. Heretic
7. Into the Abyss
8. The Eigtht of the Seven Plagues
9. Lies
10. Blood
11. Where Dreams Go to Die

środa, 9 marca 2016

Spektr - The Art to Dissapear [2016]


Paryżanie mają niesamowity talent do tworzenia muzyki ciekawej i wciągającej. Kolejny album i kolejny zespół rodem ze stolicy Francji rozłożył mnie na łopatki. Spektr - bo tak nazywa się zespół, o którym mówimy - egzystuje na pograniczu industrialu, ambientu oraz black metalu. Wszystkie te gatunki mieszają się, tworząc specyficzną, niemożliwą do podrobienia atmosferę, ale zacznijmy od początku.

The Art to Dissapear, najnowsze wydawnictwo dwuosobowego Spektr, to dziewięć kompozycji (UWAGA) instrumentalnych. Nie uświadczymy tu wokali, a jedynie odzywają się tutaj sample w postaci cytatów z filmów. Na szczęście wokalizy nie są tutaj potrzebne, ponieważ warstwa muzyczna robi tu doskonałą robotę i prawdę powiedziawszy nie odczułem tutaj braku darcia mordy. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że blackowy skrzek mógłby jedynie przeszkadzać.

Chciałbym napisać, że ta płyta nie ma słabych punktów, ale to byłoby dość poważne minięcie się z prawdą. Na szczęście nie ma tu dużo do przyczepiania się. Po pierwsze: niektóre sekcje elektroniczne dłużą się niemiłosiernie. Rozumiem, że to ma tworzyć klimat, ale lekkie przegięcie lub niedociągnięcie już może popsuć trans, a płyta ma kilka takich momentów. Po drugie: niepotrzebne według mnie skity. To w sumie wszystko do czego można się przyczepić.

Jak już wspomniałem w pierwszym akapicie: po raz kolejny paryżanie uświadamiają o sile swojej narodowej sceny. Nie wiedziałem czego do końca się spodziewać po mieszance elektroniki i blacku, ale wszelkie moje obawy i wątpliwości zostały rozwiane.

Podsumowując: bezapelacyjnie must hear 2016, oby więcej takich perełek przydarzyło się w tym roku.

Ocena: 9/10
Wyróżniają się: Through the Darkness of Future Past, From the Terrifying to the Fascinating, Your Flesh is a Relic 

Spektr - The Art to Dissapear
Rok: 2016
Wydawca: Agonia Records
Tracklista:
1. Again 
2. Through the Darkness of Future Past 
3. Kill Again
4. From the Terrifying to the Fascinating
5. That Day Will Definitely Come
6. Soror Mystica
7. Your Flesh is a Relic
8. The Only One Here
9. The Art to Dissapear

czwartek, 28 stycznia 2016

The Moth Gatherer - The Earth Is The Sky [2015]


Zdarzało mi się wiele razy natrafiać na albumy nietypowe w wielu aspektach, ale moje zetknięcie się z The Moth Gatherer zweryfikowało mój pogląd na "nietypowe albumy". Otóż Zbieracz Ciem to szwedzkie trio grające fuzję sludge metalu i postrocka. Z racji tego, że nie słucham ani jednego, ani drugiego gatunku miałem z tym krążkiem dość ciekawą przygodę.

The Earth Is The Sky prowadzi słuchacza przez dość ciężką atmosferę, tworzoną za pomocą średnich i wolnych temp oraz nisko nastrojonych gitar, jednak raz na jakiś czas (ale nie za często) tempo przyspiesza, a gitary wydobywają z siebie wyższe tony.

Album jest bardzo spójny, niestety nie mogę tego potraktować jako atutu. Utwory zlewają się i miałem wrażenie, że słucham ciągle jednego i tego samego kawałka. Niektóre momenty wpadały jednym uchem, a wypadały drugim, bądź ciągnęły się w nieskończoność. Gdyby usunąć jedyny burzący klimat utwór (The Black Antlers), to cała płyta mogłaby być właśnie jedną, ponad 40-minutową kompozycją. Rozumiem zamysł stworzenia właśnie takiego klimatu, ale mnie osobiście to nie podeszło. Nie znaczy to jednak, że struktura muzyczna wypada źle, gdyż stoi ona na wysokim poziomie. Produkcja również nie stoi w tyle.

Nie mogę powiedzieć wiele więcej oprócz tego, że album mimo oczywistej jakości i wartości, jaką mógłby mieć dla potencjalnego fana sludge'u, mnie nie porwał. Był bardzo przyjemny do słuchania, jeżeli aktualnie miałem coś do roboty i potrzebowałem czegoś, co mi przygrywało w tle. Niestety próba skupienia się na muzyce była dla mnie niesamowicie męcząca.

Podsumowując: ten album jest bez wątpienia ciekawy, jednak był męczący dla mnie na dłuższą metę.

Ocena: 7+/10
Wyróżniają się: Pale Explosions, The Black Antlers

The Moth Gatherer - The Earth Is The Sky
Rok: 2015
Wydawca: Agonia Records
Tracklista:
1. Pale Explosions
2. Attacus Atlas
3. Probing The Descent Of Man
4. Dyatlov Pass
5. The Black Antlers
6. In Awe Before The Rapture