piątek, 17 kwietnia 2015

Patatajnia na resorach, czyli jak żerować na trv metalvchach

Metalhead




(Tym razem nie o muzyce, a o filmie. Recka zawiera spoilery, to tak na marginesie)

Metalhead (w oryginale Malmhaus) to film opowiadający o dziewczynie imieniem Hera, która żyje i mieszka na małej islandzkiej farmie. Poznajemy ją jako kilkuletnie dziecko. Okoliczności przedstawienia głównej bohaterki tego dramatu (dosłownie, ten film to dramat - i nie chodzi mi o gatunek, ale o tym później) są dość nieciekawe. Jej brat zostaje dosłownie oskalpowany przez kombajn. Nie udaje się go odratować i umiera. Dziewczyna przez to doznaje kryzysu wiary. Pali swoje ciuchy jednocześnie przejmując całą szafę swojego brata i jego sprzęt muzyczny. W tym momencie film jest jeszcze wiarygodny. Do czasu.

Po tym wstępie wracamy do Hery kilkanaście lat starszej. Dziewczyna dalej jest w depresji po stracie brata. Nie jest to nic dziwnego, choć według mnie trwa to trochę długo. Przy okazji włączyła się jej faza rebelii i odpieprza różnego rodzaju akcje, co oczywiście nie podoba się jej rodzicom i sąsiadom. Za przykład podam jazdę po pijaku na traktorze. Film jednak z czasem traci na wiarygodności i robi się z niego totalny bullshit. Dziewczyna pokazuje rogi do każdego, kto się jej nie podoba. Serio. Rogi. Nie żartuję. Rozumiem jeszcze gdyby to był fakas, albo wał, ale ona odstawia szopkę pokazując rogi.

Później jest coraz lepiej. Hera poznaje księdza, który okazuje się być fanem metalu. Dziewczyna od razu czuje wodospad płynący spomiędzy nóg na widok tatuażu owego księdza. Przedstawiał on Eddiego, czyli maskotkę Iron Maiden. Zastanawiałem się co kierowało scenarzystą/reżyserem Ragnarem Bragasonem kreując tą scenę. Rozumiem, że panna mogła odnaleźć w księdzu bratnią duszę, ale żeby od razu go napastować seksualnie? Ktoś tu chyba ma jakieś dziwne fantazje...

Jakoś w 3/4 filmu Hera ogląda telewizję i dowiaduje się o podpaleniach kościołów w Norwegii. Tutaj staje się jasny fakt, że reżyser/scenarzysta miał jedynie pobieżne informacje nt. tego jak zachowują się metaluchy. Pomijając oczywisty fakt tego, że cały ten film to jedna wielka żenada, to scena, która następuje zaraz po wiadomościach to Hera w corpse paincie. Tym samym, jak na plakacie. Schodzi jeść bodajże kolację. Zza ekranu aż krzyczy tekst: "Zajebiście, sprowadzimy jeszcze trv kvcy jarających się blackiem za pomocą plakatu, który nawiązuje do co najwyżej kilku minut filmu!" I uprzedzając: nie, nie oglądałem filmu ze względu na plakat.

Jako, że był już corpse, to może teraz czas na podpalenie kościołów, hn? Fabuła filmu prowadzi do tego, że główna bohaterka po kłótni z rodzicami ucieka do księdza (a jakże), z nadzieją że się poseksi. Stety-niestety nie udaje się jej i wielce obrażona, zapłakana i w depresji idzie... Podpalić kościół. Zajebiście mądra decyzja bulwo. Rozumiem, że gdyby później uciekła do Norwegii aby grać black metal to ta akcja nie miałaby sensu. Ale nie - dziewczyna podpieprza broń i ucieka w dzicz, aby później przemarznięta, chora i w ogóle totalnie rozpieprzona wrócić w momencie, kiedy mieszkańcy wsi debatują nad nią i nad faktem podpalonego budynku. I co dalej? Ona decyduje się go odbudować. Z jednej strony dojrzała decyzja, a z drugiej... Po kiego chuja ona ten kościół podpalała w takim razie?

Zapomniałem dodać, że panna zanim ucieka, nagrywa demówkę. Jakieś pseudobrzdąkanie z paskudnie brzmiącym automatem, które ma udawać black. Wszystko spoko, ale scena kiedy ona gra na gitarze po prostu wywołuje u mnie drgawki. Nie polecam tego uczucia. Panna macha ręką jak wiosłem i zastanawiałem się kiedy te struny po prostu pękną przez jej wiosłowanie. Czemu o tym wspominam? Bo cały film prowadzi do momentu, gdzie trójka kuców (prawdopodobnie z Norwegii, choć nie dam sobie łapy uciąć) przyjeżdża do jej wiochy. Czemu? Bo chcą poznać jej zespół. Niby logiczne, bo z kontekstu wynikało, że demówka się im bardzo spodobała, ale żeby bez żadnego kontaktu korespondencyjnego wpieprzać się na chatę w sumie nieznajomej osobie to trochę przesada. Nie żyłem w tamtych czasach i może wtedy było to na porządku dziennym, ale dla mnie to trochę tak jakbym miał przyjechać bez zapowiedzi do chociażby Naguala aby osobiście mu podziękować i spędzić u niego na chacie jeszcze kilka dni.

Ostatecznie dziewczyna gra koncert (blekowy, a jakże), gdzie pod presją tłumu zamiast grać po swojemu, zaczyna śpiewać czystym wokalem. Awangarda, co nie?

Ta recka była pełna spoilerów z prostego względu - bez nich ciężko opowiedzieć o całym gównie, jakim ocieka ten film. Inaczej byłoby jeszcze bardziej chaotycznie niż jest teraz. Co ciekawe, film na FilmWebie ma ocenę 6,6 i miał 7 nominacji Edda oraz 5 wygranych tejże akademii. Co ciekawe, na IMDb ten sam film ma 7,2. Czyżby polscy widzowie mieli lepszy gust?

Dla laika nieznającego się na scenie, produkcja ukazuje niestety fałszywy obraz metali jako ludzi, których nie obchodzą normy moralne, etyczne czy po prostu społeczno-kulturowe. Postać głównej bohaterki została stworzona jak z przymusu, zlepiając wszystkie stereotypy metalucha oraz emosa.

Ludzie, którzy ten film widzieli, dzielą się na dwa obozy. Pierwszy to ci zachwyceni, a drugi to ci mocno zawiedzeni (delikatnie ujmując). Na szczęście tych drugich jest więcej.

Nawet nie wystawiam oceny, bo ten film jest tak słaby, że może i by skala się znalazła, ale użyję innej metody, dzięki której będziecie wiedzieli jak odbierać tą produkcję. Mianowicie: TRZYMAĆ SIĘ OD TEGO GÓWNA Z DALEKA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz