czwartek, 8 maja 2014

Chaos.Lód.Niedowierzanie

Arkona - Chaos.Ice.Fire (2013)



Pamiętam dobrze dzień gdy poznałem ten zespół. Pamiętam również podjarkę, jaka mi towarzyszyła przy kupowaniu moich pierwszych płyt Arkony. Czekałem jak na jakąkolwiek wieść na temat Khorzona i spółki. Gdy tylko dowiedziałem się, że nowe dzieło zostanie popełnione i wydane "za rok", myślałem że to żart. Fakt faktem - "za rok" znaczyło tyle co "za dwa lata".

Koncertowo Arkona wypada dobrze (prócz wpadek Armagoga przy tekstach czy chociażby błędne nazywanie kawałków). Miałem spore nadzieje na ten album i były one jedynie podsycane przez promo track - Istnienie moje przeniknie ziemię. Ten hype niestety sprawił, że na tym wydawnictwie zawiodłem się dwa razy mocniej.

Ale przechodząc do treści krążka - nie jest źle. Zapytacie zatem - skoro nie jest źle to czemu jęczysz że ci się nie podoba? Otóż - moje niezadowolenie spowodowane jest głównie jedną rzeczą: brzmieniem. Może to być marudzenie o nic, ale jak już wspomniałem - nadzieje. Nadzieje na kontynuację Konstelacji Lodu, itd. Oprócz tego materiał brzmi tak, jakby wyszedł ze studia bez jakiegokolwiek masteringu. Brakuje tego ostatecznego szlifu, który sprawiłby, że słuchałoby się go lepiej. Perkusja brzmi strasznie plastikowo i mechanicznie, jakby była z automatu. Brakuje informacji wewnątrz pudełka na temat studia (przynajmniej ja nie znalazłem). Jestem ciekaw czy Chaos.Ice.Fire było popełnione w tym samym miejscu co poprzednie splity i albumy.

Album składa się na 8 utworów i trwa nieco ponad 43 minuty. Kawałki brzmią w większości podobnie, co jest niestety wadą. Może to też wina tego kiepskiego masteringu? Nie mam pojęcia. Są jednak wałki wybijające się - wspomniane już Istnienie moje przeniknie ziemię i Zasypiając w strachu. Mają w sobie "to coś" i nie słucha się ich jak zrobionych na siłę wypełniaczy. W tym pierwszym to pozytywne napięcie tworzą całkiem melodyjne i wpadające w ucho riffy wraz z perkusją, która raz na jakiś czas zostawia blasty na rzecz innych beatów. W drugim utworze atmosfera buduje się przez klawisze i to one pełnią tu główną rolę. Brakuje ich w reszcie tracków, ale można przymknąć na to oko gdy ma się je przez całą długość trwania kawałka.


Podsumowując - jest to poprawnie wykonany materiał. Szału nie ma, dupy nie urywa, staniki nie latają, ale da się go słuchać. Największą bolączką tu jest ten nieszczęsny mastering (albo jego brak, nie wnikałem za kulisy tworzenia) i takie "chciejstwo" w sensie "chcieliśmy zrobić coś w duchu Arkony". Szkoda tylko że nie wyszło. Nie tracę jednak nadziei i czekam na kolejny krążek. I oby był lepszy.

A propos Arkony - wkrótce nowy album Mussorgskiego (dua Khorzon - Witchlord).

Ocena: 6/10
Wybitne kawałki: Istnienie moje przeniknie ziemięZasypiając w strachu

Arkona - Chaos.Ice.Fire
Rok: 2013
Wydawca: Hellfire Records
Tracklista: 
1. Symfonia lodu ognia i chaosu
2. Gdy bogowie przemówią głosami natury
3. Zrodziła mnie ziemia skażona kłamstwem
4. Istnienie moje przeniknie ziemię
5. Tylko truchło pozostanie
6. Gwiazda boga chaosu
7. Zasypiając w strachu
8. Dopóki krew nie zastygnie w żyłach

wtorek, 6 maja 2014

Archaicznie

Bloody Cyrograph / Widmo - Krwawe Widma (2013)



Mało jest kapel, których początkowe akty z lat 90. byłem w stanie przeboleć. Oprócz totalnych kvltów może znajdą się dwie-trzy demówki, które w moim mniemaniu są możliwe do słuchania. Ale ja nie o tym.
Dzięki Nejviemu z Mort Productions poznałem ciekawy band o nazwie Bloody Cyrograph, którego gitarzysta udziela się również w zespołach Slav i Aragon. Zakupiłem kasetę, odpaliłem, przesłuchałem i nieco zapadła mi w pamięć, chociaż rzadko kiedy do niej wracałem. To się zmieniło, gdy ten oto split trafił w moje łapy.

Krążek, w którego posiadanie się wkręciłem niedawno po premierze to split wspomnianego wyżej płocko-krakowskiego Bloody Cyrograph i poznańskiego Widma. To pierwsze to łojenie w pierwszofalowym, thrashowo-blackowym stylu, zaś drugie to black, jaki znamy z drugiej fali.

Na początek idą naśladowcy Hellhammera. Jakość jak na domowo-garażowe nagrywanie brzmi nad wyraz dobrze. Mamy tu trzy wałki + intro/outro z dema Primitive Rituals. Utrzymane są w średnim tempie - nie za szybkie, ale i również nie nudzą słuchacza. Wokal jest zrozumiały, chociaż brzmi czasem jakby był robiony siłowo.
W przypadku Bloody Cyrograph jest to porządnie wykonany kawałek ostrego metalu, chociaż nie ma w nim niczego odkrywczego, ani niczego szczególnego, na czym można zawiesić ucho (prócz jednego utworu, który jest moim faworytem).

Blackowcy z Widma to podobna para kaloszy jak w przypadku Bloody Cyrograph. Materiał to cztery utwory z dema Zawdy wracają... tak i zawdy czynili. Prosty black metal, ale tworzy kompletnie inną atmosferę niż BC. Być może dlatego, że goście z Widma podjęli się nieco innej tematyki. Brak tu "Szatana" tak często występującego w black metalu, ale wychodzi to materiałowi na dobre, gdyż nie jest to wałkowanie po raz setny tego samego . Warstwa muzyczna nie jest jakoś szczególnie urozmaicona, ale daje radę.

Podsumowując - oba materiały przesłuchałem wiele razy od premiery i ugruntowałem sobie dość mocno pogląd na jego temat. Nie jest źle, powiedziałbym nawet że jest dobrze, chociaż fajerwerków, wodotrysków i latających staników nie ma. Jak na półgodzinny split gatunku, który lubię i w którym siedzę najdłużej, to słuchałem go z przyjemnością.

Co do oceny, to pozwolę sobie wystawić ich trzy - średnią i dwie dotyczące osobnych materiałów.

Ocena: 7,5/10
Ocena (Bloody Cyrograph): 7/10
Ocena (Widmo): 8/10
Wybitne wałki: Cemetary Hyenas, Widmokrąg

Bloody Cyrograph / Widmo - Krwawe Widma
Rok: 2013
Wydawca: Hell is Here Productions
Tracklista:
1. Intro
2. Ritual Homage of the Primal Forces of Evil
3. The End of Divine Reality
4. Cemetary Hyenas
5. Outro
6. Mgławica dusz
7. Popiołów świt
8. Przeklnij mnie!
9. Widmokrąg

piątek, 2 maja 2014

Powrót do łask czy pośmiertne drgawki?

Silesian Black Attack - Krew Ziemi Czarnej (2012)



Ktoś kiedyś stwierdził, że kompilacje to już wymarły sposób dystrybucji. Że już nikt nie chce kupować jednej płyty, której konstrukcja przypomina tzw. "patchworki". W jednym momencie możemy płynąć w atmosferycznym blacku, żeby po tych paru minutach spirytualnej podróży zostać wbitym w ziemię szybkim i ciężkim wałkiem. Na pewno wielu miało opory przed zakupem SBA, ale ja - przyzwyczajony do opcji "losowo" w odtwarzaczu - byłem dobrej myśli.

Pierwsze co widzi odbiorca, to śląski, czarny orzeł z kilofem w szponach na brudnoczerwonym tle. W książeczce, prócz tekstów, widzimy zdjęcia (bądź arty, w sumie sam do końca nie wiem z powodu stylizacji) w śląskich klimatach - młoty, kopalnie, huty. Od strony designerskiej nie ma co się przyczepić do tego wydawnictwa, ale nie jestem tu od recenzowania pudełka.

Na płycie jest osiem wałków od ośmiu współczesnych śląskich gigantów metalowych. Nie uświadczymy tu Kata, ale jest tu w kolejności: Furia, Iperyt, Diabolicon, Morowe, Mastiphal, Besatt, Voidhanger i Massemord. Fakt faktem określenie "giganci" w przypadku niektórych tych zespołów może być sporym nadużyciem, ale biorąc pod uwagę ludzi, którzy współtworzą te hordy, to nie są to początkujący muzycy. Wracając jednak do tematu - postanowiłem skupić się tu na każdym utworze z osobna, gdyż kompilacja w sumie tego wymaga.

Słuchając Furii można myślami wrócić do "starych, dobrych czasów" gdy Nihil jeszcze pamiętał jak gra się black metal, a LTWB nie kojarzyło się z postblackowym pieprzeniem. Nieżyt to powrót do lat świetności Furii pod względem tekstowym i muzycznym. Słychać tu ducha Grudnia za Grudniem czy Martwej Polskiej Jesieni. Zachowano stare połączenie blackowego chaosu z melancholijną melodyjnością, którą tak dobrze znamy i której jeszcze naleciałości słychać w Marzannie, Królowej Polski. Osobiście stwierdzam, że Nieżyt to symboliczny pogrzeb starego stylu. Chociaż... może jeszcze Nihil i spółka nas czymś zaskoczą?

Iperyt na tej składance to ten sam zespół, jaki mogliśmy usłyszeć na ich wydawnictwie No State Of Grace. Jednak w przypadku wałka Freed From Failure, automat nie jest tak nachalny w atakowaniu nas ścianą dźwięku. Elektronika utrzymana do poziomu, jaki wyróżnia Iperyt, ale i też mniej męczy uszy. Czyżby piłowanie pazurów? Nie sądzę, choć dla fana mojego pokroju jest to dość słyszalna zmiana. Jedynie czekać na to, co pokażą w ich najnowszym wydawnictwie (swoją drogą datowanym na ten rok).

Diaboliconu, Morowego i Mastiphala nie słucham i moja znajomość tych zespołów kończy się jedynie na wałkach ze składanki i próby przyswojenia sobie materiału spoza niej.
Diabolicon w More Faith trzyma równy, dobry poziom. Jest to tradycyjny blackowy napierdol, sygnowany dodatkowo obecnością Fulmineusa, byłego członka Besatta. Po prostu musi być dobrze. Melodyjki ładnie wkomponowują się w ogół utworu.
Morowe to dla mnie (powtarzam, dla mnie) osobista porażka Nihila, podobnie jak ostatnia EPka Furii. Rozumiem, że zamysł zespołu jest taki, a nie inny, ale w porównaniu z Piekło. Labirynty. Diabły, Dziurawy Świat jest najzwyczajniej w świecie słabym utworem. Nie ujmuję tu nikomu umiejętności gry czy darcia ryja, ale spodziewałem się czegoś więcej.
Mastiphal swoim Rituals całkiem mnie zadowolił i byłem ciekaw, co grali poza tą składanką. I w tym przypadku zawiodłem się pełnym albumem pt. Parvzya. Powtarzalne kawałki, brzmiące tak samo podbiły jakość Rituals. Klimatyczny główny riff hipnotyzuje słuchacza i sprawia, że chce się więcej. Jest on jednak trochę nudnawy, gdyż składa się (uwaga!) tylko z dwóch riffów przeciągniętych w czasie. Jednak mimo tego słucha się przyjemnie.

Tutaj przechodzimy do jednego z polskojęzycznych utworów Besatta. Ta bytomska kapela postawiła sobie za cel raczenie nas black metalem z angielskimi tekstami. Poziom szekspirowskiego języka był zawsze różny, co dawało mieszane uczucia w odbiorze tekstów. Natomiast polskie wałki były dość poetyckie, chociaż według mnie za dużo było w nich Szatana, Lucyfera i innych książąt piekieł. Ale wracając do tematu - Tam pojawiło się łącznie w trzech wydawnictwach. W tej kompilacji, w kompilacji Unholy Trinity Part I - Unfather oraz w LP Tempus Apocalypsis. Na każdej płycie brzmiał inaczej, raz lepiej raz gorzej, ale skupię się na wersji SBA. Gitary i perkusja nadają klimatu charakterystycznego dla Besatta, ale szybko niszczy to darcie się Beldaroha. O ile w Demonicon był on podciągnięty elektroniką i brzmiał dobrze, tak tu jest to zwykły skrzek. Owszem, jest on zrozumiały, ale nadal jest to skrzek. Pałam dużą sympatią do tej hordy, ale dalej nie mogę przeboleć tego wokalu, który swoją drogą chyba nie ma zamiaru się poprawić.

Savage Land Chopping Spree to najjaśniejszy (najciemniejszy?) punkt całej kompilacji. Ten utwór miał początkowo pojawić się na recenzowanym przeze mnie wcześniej Wrathprayers. Wbija on słuchacza w ziemię deathowym, ciężkim klimatem. Jednak ustępuje on szybko niesamowitej prędkości, gdyż utwór rozpędza się z biegiem czasu i wywoływał u mnie przypływ energii. Sądzę, że gdyby Voidhanger postanowił zagrać ten wałek na koncercie, to pod sceną rozegrałaby się regularna wojna. Totalne zniszczenie i mój ulubiony kawałek na płycie.

Ostatnim zespołem na kompilacji jest Massemord i niestety, Claws of Liberty cierpi na tą samą dolegliwość co Dziurawy Świat. Przesadnie zwolniony, powoduje znużenie i po przesłuchaniu połowy miałem wielką ochotę skończyć przygodę ze składanką. Słychać tu za duży wpływ nowej myśli Nihila na całą kompozycję, przez co Massemord przestał tu być Massemordem. Chociaż, być może się nie znam, mylę się i dla niektórych hejcę LTWB dla samej zasady, ale takie jest moje odczucie. Ciężko tu cokolwiek dobrego powiedzieć na temat tego utworu, gdyż nawet tekst jest przesadzony i nudny.

Podsumowując - jest całkiem dobrze. Oprócz "perełek" pokroju Morowego i Massemordu płyta trzyma poziom i nie czuć nawet, że każdy zespół gra co innego. Zasługa inżynierii dźwiękowej? Być może.

Ocena: 7,5/10 (średnia ocen wszystkich kawałków)
Wybitne wałki: Savage Land Chopping Spree, Nieżyt, More Faith

Silesian Black Attack - Krew Ziemi Czarnej
Rok:
2012
Wydawca: Witching Hour Productions
Tracklista:
1. Nieżyt
2. Freed From Failure
3. More Faith
4. Dziurawy Świat
5. Rituals
6. Tam
7. Savage Land Chopping Spree
8. Claws of Liberty

czwartek, 1 maja 2014

Oldskul, ale nowy

Voidhanger - Wrathprayers (2011)



Nastaje czasami taki dzień w życiu człowieka, gdy nachodzi ochota na sprawdzenie czegoś nowego. Patrzy się na swoją muzyczną biblioteczkę i dostrzega się monotonię w większym lub mniejszym stopniu. Zainspirowany chęcią poszukiwania czegoś nowego, postanowiłem zabrać się za zespół, o którym słyszałem już coś kiedyś, ale nieco mi umknął. Voidhanger gra mieszankę blacku, deathu i thrashu, tworząc klimat, jakiego możemy zaznać jedynie słuchając starego Slayera czy Aura Noir. Zespół tworzą osobistości takie jak Zyklon, Priest i Warcrimer, znani z m.in. Massemordu, Iperytu czy Infernal War.

Wrathprayers to pierwszy długograj Voidhangera. Pierwsze wrażenie jest całkiem konkretne - pudełko to super jewel case (coś jak zwykłe plastikowe pudełka CD, ale bardziej wybajerzone) schowany dodatkowo w tekturową wkładkę. Książeczkę nieco ciężko się wyciąga (z racji niecodziennej budowy pudeła), ale zawiera ona wszystko, co ma w niej być.

Co do muzyki, to zostałem totalnie zmiażdżony. Swoim graniem niszczą wszystko na swojej drodze i nie biorą jeńców. Album otwiera utwór Wrathprayer cytatem z Leona Zawodowca i już tu można wyczuć ducha, jaki krąży nad tym wydawnictwem. W wokalu słuchać klasyczny metalowy wkurw, który tylko pobudza i nadaje jeszcze bardziej destrukcyjnego charakteru do kompozycji. Patrząc od strony dźwiękowo - rytmicznej muzycy wykonują to, co sobie postanowili - mieszankę ekstremalnych odmian metalu. W każdym utworze te proporcje się zmieniają, ale wychodzi to albumowi na dobre. Najbardziej odstającymi od reszty utworami są na pewno Wrathprayer, Daughter of Filth i Dead Whore's Corpse. Ujmuje w nich muzyczny klimat oraz warstwa liryczna. Oba te czynniki są jednak niczym bez furiackiego wokalu Warcrimera. Jest on charakterystyczny, gdyż nosi znamiona zwykłego growlu, "czystych" thrashowych krzyków oraz wspomnianej już dawki wkurwu, który ów charakterystyczność podbija o dobrych kilka poprzeczek.

Ciekawym zabiegiem, jaki przeprowadza Voidhanger są utwory o polskich przestępcach. Nie mówimy tu jednak o podpieprzaniu bułek z marketu czy piwa z monopolowego. We Wrathprayers popełniony został utwór The Vampire of Beuthen. Jest on o Joachimie Knychale, tytułowym "wampirze z Bytomia". W skrócie opowiada on o zbrodniach jakie zostały popełnione przez niego na obszarze GOPu w latach 1975-82. Dobija on swoją deathową ciężkością, ale nadrabia później szybszym tempem i nieco bardziej melodyjnymi gitarami.

Podsumowując - Wrathprayers to potężna dawka metalowej energii, która zadowoli na pewno ludzi, którzy lubują się nie tylko w blacku (albowiem ów trio głównie tym gatunkiem się zajmuje), ale i w całym ogóle metalu. Technicznie wciąż jest to debiut Voidhangera, ale z doświadczeniem, jaki członkowie zespołu posiadają, nie można było oczekiwać czegoś słabego. Po prostu REWELACJA.

Ocena: 9,5/10
Wybitne wałki: Wrathprayer, Dead Whore's Corpse, Daughter of Filth, Carnivorous Lunar Activities